czwartek, 12 maja 2016

O powszechnym dostępie do broni słów kilka

Poziom zniesmaczenia ostatnimi wydarzeniami politycznymi w mym ukochanym kraju po raz kolejny osiągnął stadium krytyczne. W gruncie rzeczy, odkąd w tym minimalnym stopniu zacząłem interesować się polityką i stopniowo rozkminiałem, że to, co wmawiają ci w telewizorach w większości przypadków nijak ma się do rzneczywistości, poziom ów w zasadzie nigdy poniżej tegoż stadium nie spadł. Czasem jednak brak aktywności informacyjno - edukacyjnej z mej strony doprowadza do tego, iż mój organizm dochodzi do wniosku, że musi się wyżyć i wyrzucić z siebie całą tę złość, ku chwale kolejnych pokoleń. Żal tylko, że trudy młodego (jeszcze) życia nie pozwalają tej aktywności zwiększyć. A już o skandal jawny zakrawa fakt, że siedzę na dupie, nic nie robiąc,wciąż obiecując sobie poprawę i tłumacząc się tak głupkowato jak choćby w zdaniu poprzednim. Mogę po raz kolejny rzec, że ruszę pełną parą... Stwierdziłem jednak, że sensu w tym żadnego. Wszak ludzką tak bardzo rzeczą jest ciągłe mówienie "tak, tak, następnym razem to już na pewno to zrobię". Dlatego też nie mówię, a pozostawiam sprawy swojemu biegowi. Mam nadzieję, że bieg ten będzie co najmniej ultramaratoński.

W dniu dzisiejszym, niejako dla rozluźnienia ("Ach, on i ten jego durnowaty humor...") postanowiłem odpuścić KOD-owych patafianów, nowoczesnych. wrzodów społecznych tudzież skrajnie idiotycznych pomysłów gospodarczych miłościwie nam panującej władzy, a skupić się na temacie zgoła innym. Acz równie ważnym, albo i nawet ważniejszym, jak dla mnie.

Rzecz mianowicie idzie - jak z resztą wyniuchaliście z tytułu posta - o granicę wolności ludzkiej w zakresie obrony własnej, w szczególności zaś kwestię powszechnego dostępu do broni. I znów, chcąc rozpatrzyć sprawę należycie szczegółowo i dokładnie, należy uchwycić ją w nieco szerszym kontekście. Na początek proponuję dokonać małej analizy. Sprawdźmy, jak w niektórych krajach świata wygląda kwestia wolnego dostępu do broni i jak to się ma do liczby zabójstw popełnionych przy pomocy tego właśnie rynsztunku. Zestawimy dziesięć najbardziej i dziesięć najmniej "uzbrojonych" państw. Dane tyczą się roku 2007, a więc momentu, w którym odsetek posiadanej broni w przeliczeniu na 100 mieszkańców w USA był największy na świecie.


Kraj /L.broni na 100 mieszk./Ludność/Ilość zgonów/% Zg./Ld.

USA                                  88,8                          ok. 302 mln             10,129                      ok. 0,003 

Szwajcaria                       45,7                          ok. 7,5 mln                57                           ok. 0,00076

Finlandia                         45,3                          ok. 5,2 mln                24                           ok. 0,00047

Serbia                              37,8                          ok. 7,4 mln                45                           ok. 0,00063

Cypr                                36,4                          ok. 1,1 mln                 5                            ok. 0,00049

Urugwaj                          31,8                          ok. 6,1 mln                93                           ok. 0,0015

Szwecja                           33,1                          ok. 9,1 mln                37                           ok. 0,0004

Norwegia                        31,3                          ok. 4,7 mln                2                             ok. 0,000049

Francja                           31,2                          ok. 64 mln                 35                           ok. 0,000054

Kanada                           30,8                          ok. 33 mln                 173                         ok. 0,00052

...

Korea Płd.                      1,1                            ok. 48,6 mln             14                            ok. 0,000028

Tadżykistan                     1                              ok. 7 mln                 15                            ok. 0,00021

Kirgistan                        0,9                            ok. 7,1 mln               28                            ok. 0,00039

Nepal                              0,8                            ok. 25,9 mln             84                            ok. 0,00032

Litwa                              0,7                            ok. 3,2 mln               6                              ok. 0,00018

Rumunia                        0,7                            ok. 20 mln                5                              ok. 0,000025

Japonia                          0,6                            ok. 127,8 mln           11                            ok. 0,000008 

Sierra Leone                 0,6                            ok.  5,4 mln              128                          ok. 0,0023         
Bangladesz                    0,5                            ok.  146 mln             1,456                       ok. 0,00099

Singapur                       0,5                             ok. 4,5 mln               1                              ok. 0,00002
            

Ok. To teraz pogrupujmy poszczególne państwa i sprawdźmy, która dziesiątka procentowo "zaliczyła" większą liczbę zgonów.

1. USA - 88,8 broni / 100 mieszkańców
2. Urugwaj - 31,8 broni / 100 mieszkańców
3. Sierra Leone - 0,6 broni / 100 mieszkańców
4. Bangladesz - 0,5 broni / 100 mieszkańców
5. Szwajcaria - 45,7 broni / 100 mieszkańców
6. Serbia- 37,8 broni / 100 mieszkańców
7.Kanada - 30,8 broni / 100 mieszkańców
8. Cypr - 36,4 broni / 100 mieszkańców
9. Finlandia - 45,3 broni / 100 mieszkańców
10. Szwecja - 33,1 broni / 100 mieszkańców
11. Kirgistan - 0,9 broni / 100 mieszkańców
12. Nepal - 0,8 broni / 100 mieszkańców
13. Tadżykistan - 1 broń / 100 mieszkańców
14. Litwa - 0,7 broni / 100 mieszkańców
15. Francja - 31,2 broni / 100 mieszkańców
16. Norwegia - 31,3 broni / 100 mieszkańców
17. Korea Płd. - 1,1 broni / 100 mieszkańców
18. Rumunia - 0,7 broni / 100 mieszkańców
19. Singapur - 0,5 broni / 100 mieszkańców
20. Japonia - 0,6 broni / 100 mieszkańców

Na koniec jeszcze tylko przedstawmy liczbę 10 państw ogólnie, wśród których procentowo odnotowano największą liczbę zgonów z powodu broni palnej.

1. Honduras - 6,2 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,07%, 5,2 tys. zgonów przy 7,1 mln ludności)
2. Jamaica - 8,1 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,05%, 1080 zgonów przy 2,6 mln ludności)
3. Salwador - 5,8 / 100 mieszkańców (ok. 0,04% 2446 zgonów przy 6,1 mln ludności)
4. Wenezuela - 10,7 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,04%, 11115 zgonów przy 26,6 mln ludności)
5. Gwatemala - 13,1 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,038% , 5002 zgonów przy 13,1 mln ludności)
6. Trynidad i Tobago - 1,6 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,028%, 345 zgonów przy 1,31 mln lud.)
7. Kolumbia - 5,9 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,028% , 12539 zgonów przy 44,5 mln ludności)
8. Belize - 10 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,023%, 68 zgonów przy 286 tys. ludności )
9. Panama - 21,7 broni / 100 mieszkańców (ok.0,016% 569 zgonów przy 3,5 mln ludności)
10. Brazylia - 8 broni / 100 mieszkańców (ok. 0,011% 34678 zgonów przy 301 mln ludności)

Dobra, tyle statystyki. Co z niej wynika? W kontekście analizy tego, czy broń powinna być dostępna dla każdego czy nie, w zasadzie niewiele. Nie widać bo wiem żadnej specjalnej zależności pomiędzy liczbą posiadanych palnych oręży w przeliczeniu na mieszkańców danego kraju a liczbą zgonów, które za jej sprawą w danym państwie się dokonały. Spójrzmy na zestawienie pierwsze. Fakt, że Norwegia jest dość wysoce liberalnym krajem w zakresie posiadania broni nie oznacza, że liczba zgonów będzie tam większa, wręcz przeciwnie. Podobnie w wypadku Sierra Leone, z tym że na odwrót. Szeroko zakrojona zbrojeniowa cenzura nie uchroniła państwa przed całkiem wysoką ilością śmierci. Ok, czytelniki drogie. Walnijmy się teraz do zestawienia drugiego. Zauważcie, że na początku niniejszego posta podkreśliłem, iż zestawienie pochodzi z okresu, gdzie USA zdecydowanie przodowało w temacie liberalizacji dostępu do broni. Hm... Więc pewnie wszyscy się tam nawzajem wyżynają... Otóż błąd. W pierwszej dziesiątce najbardziej niebezpiecznych krajów, gdzie od kul ginie największy odsetek ludności tylko Panama, Gwatemala i nieznacznie Wenezuela przekroczyły liczbę 10 broni / 100 mieszkańców. A na czele "dumnie" powiewa sztandar Hondurasu, gdzie dostęp do broni jest już naprawdę bardzo mocno ograniczony. Warto porównać też Stany Zjednoczone i Brazylię, które ludnościowo są w zasadzie identyczne. Z tą tylko różnicą, że u tych pierwszych mieszkańcy posiadają dziesięć razy mniej broni i dokonano tam ponad trzy razy więcej zabójstw przy jej użyciu. No, ale powiedzmy, że te twarde fakty nie są wystarczającym odnośnikiem do tego, aby skłonić się ku zwiększaniu liberalizacji dostępu do broni (ostatecznie w Japonii, która ma bardzo restrykcyjną politykę odnośnie zakazywania dostępu do tego rodzaju arsenału zanotowano niewielką liczbę zgonów). Popuśćmy więc teraz nieco wodze fantazji i spójrzmy na pewną sytuację, która - wierzcie lub nie - może spotkać każdego z nas.

Wyobraź sobie, że jesteś dumnym ojcem czteroosobowej rodziny (może już jesteś, nie wiem.). Masz cudowną żonę, dwójkę wspaniałych dzieci. Dzięki zaradności i chęciom dorobiłeś się intratnej posady, całkiem nieźle zarabiasz. Zdołałeś wybudować piękny, przytulny domek, gdzie przeprowadziłeś się z całą rodzinką, gdzie masz zamiar oglądać, jak twoje pociechy dorastają, pójdą do szkoły, przyprowadzą pierwsze miłości (Z tymże Olki trzeba pilnować, ma zły gust. Nie wiadomo, jakiego fagasa przedstawi.), skąd wyfruną, gdzie wreszcie będziesz chciał z żoną dożyć końca swoich dni. Jest lato. Późny, sobotni wieczór. Dzieciaki położyły się już spać, a ty wraz ze swoją ukochaną siedzisz na werandzie i wpatrujesz się gwiazdy. Rozmawiacie. O wszystkim i o niczym. Jak było w pracy, co zrobiła ostatnio sąsiadka, wspominacie tę piękną piosenkę, przy której pierwszy raz się pocałowaliście. Chwytasz moment. Uświadamiasz sobie, że osiągnąłeś w życiu to, o czym zawsze marzyłeś - masz wspaniałe dzieci, cudowną żonę, wybudowałeś dom. Jesteś zwyczajnie cholernie szczęśliwy. W końcu, twoja druga połówka stwierdza, że zrobiło się trochę zimno i czas wracać. Spogląda na ciebie figlarnym, wymownym wyrazem twarzy a ty przyznajesz jej rację. Robisz jeszcze tylko szybki obchód placu i ogródka wokół domu, zamykasz furtkę i drzwi, a potem udajesz się do sypialni, gdzie czeka już twoja miłość. Niestety, kilka godzin później, w środku nocy budzi cię jakiś hałas. Z początku nie wiesz, co się dzieje. Zmęczony, z przekrwionymi oczami wstajesz z łóżka i idziesz na korytarz. Dostrzegasz wyłamany zamek w drzwiach i słyszysz, że ktoś jest w kuchni. Pełen trwogi bierzesz stary kij baseballowy twojego wujka z ameryki, który kiedyś zdołał ci przywieźć (a jak chłopaki na dzielnicy za komuny na to patrzyli, ty...) i ostrożnie udajesz się w kierunku hałasu. Dochodzisz do kuchni i błyskawicznie zapalasz drzwi. Przy szafce, gdzie trzymacie rodzinne kosztowności stoi mężczyzna.
- Nie ruszaj się! - krzyczysz, wymachując kijem.
Przerażony włamywacz wyciąga broń i oddaje w twoim kierunku dwa strzały. W całkowitym szoku, czym prędzej zbiera łupy i wybiega w kierunku wyjścia. W progu kuchni przewraca żonę, która wstała zaniepokojona odgłosami strzałów. Broń niechcący wystrzela, pakując jej kulę w brzuch. Intruz ucieka. Kilka godzin później, niczego nieświadome dzieciaki wstają z łóżek, jak co niedzielę schodząc na rodzinne śniadanie. "Ciekawe tylko, czemu nas jeszcze mama nie woła, Stasiek? - pyta zdziwiona Olka..."

Wbrew pozorom, scenariusz przedstawiony wyżej może nie być tylko wytworem literackiej wyobraźni. Sytuacja, w której włamywacz najdzie cię w twoim własnym domu jest całkiem możliwa. Jak więc wtedy będziesz się bronić? Tym śmiesznym kijem baseballowym? Jaką masz pewność, że włamywacz nie ma przy sobie broni? Cholera, nawet jeśli będziesz ostrożny i zadzwonisz po policję, koleś zdąży opędzlować pół domu i spierdzielić gdzie pieprz rośnie. A jak się kapnie, że go zauważyłeś, to umarł w butach. Oczywistą oczywistością jest (patrzajta, znów pleonazm!) jest, że na terenie swojej posesji (jak również i poza nią!) masz prawo użyć wszelkich dostępnych środków by chronić siebie i swoich bliskich. Broni palnej również, chociażby z tak błahego względu, że intruz takową również może posiadać. Ah, no tak, rzeknie lewak. Ale jakbyśmy zakazali dostępu do broni, to włamywacz by przecież jej nie miał, no logiczne... Stary, a ty słyszałeś o Pruszkowie? Albo innych tego rodzaju stowarzyszeniach? Ty myślisz że któregoś z nich obchodziło jakieś gówniane pozwolenie na broń? Bekę z tego mieli jak stąd do Pekinu. Zakaz powszechnego dostępu do broni był im całkowicie na rękę, bo dzięki temu wiedzieli, że nikt im nie będzie podskakiwał. A przecież dla nich skombinowanie sobie broni nie stanowiło żadnego problemu, wszak byli mafią. Tak więc sorry, panie lewak, twój argument jest tak idiotyczny jak nie przymierzając podatek dochodowy.

Spójrzmy teraz na wydarzenia, które nie tak dawno przecież miały miejsce w stolicy Francji. Uzbrojony muzułmanin (MUZUŁMANIN do cholery, nie terrorysta, francuz pochodzenia syryjskiego, lekko ciemnoskóry obywatel Iranu ale MUZUŁMANIN) wszedł sobie jak gdyby nigdy nic do restauracji i z głupia frant zaczął wystrzeliwać wszystkich jak kaczki, ostatecznie zabijając jedenaście osób. Temu w teatrze poszło jeszcze lepiej, zabił trzydziestu pięciu. I w tym miejscu nasuwa się pewna dygresja... Dlaczego tego popierdoleńca nikt nie powstrzymał? Proste. Bo nikt nie miał przy sobie broni, której socjalista (by nie rzec komunista) Hollande nie trawi, co pokazał ciągotami do zmniejszania liczebności armii francuskiej (sic!). Jeśli którykolwiek z ludzi będących wtedy w tej restauracji czy na tym koncercie miałby przy sobie broń, mógłby zwyczajnie do napastnika otworzyć ogień i go zabić, a ofiar nie byłoby pięćdziesiąt ale kilka, kilkanaście. Tymczasem jednak, wskutek szeregu ustaw ograniczających wolny dostęp do broni nikt nie był w stanie tragedii zapobiec.

No ale jak to! - znów głos podnosi lewak. Nie wyobrażam sobie, że będę chodził ulicą i drżał o to, czy aby któryś z przechodniów nie wyciągnie spluwy i nie zacznie strzelać. Otóż, panie lewak, jeśli wyciągnie, to znaczy że jest za przeproszeniem pierdolnięty. Chory psychicznie. A jak już naprawdę zacznie strzelać, to ty prostu wyciągniesz swoją broń i go odstrzelisz, tyle w temacie... Wierz mi, panie lewak, że jeśli potencjalny terrorysta/zabójca/zbrodniarz miałby świadomość, że jeśli on wyciągnie broń, w każdej chwili może dostać kulkę, w życiu by tej spluwy nie użył.

Oho. Pani Hilaria Clintonowa postanowiła włączyć się do dyskusji. "Panie Finian, zejdź pan na ziemię! Posiadanie broni nie czyni nas bezpieczniejszymi!". Cholera. Ostry argument. Hmm... O, prawa strona się odezwała. Jakiś milioner doszedł do głosu. Ależ tak, to Donald Trump! "Droga Hilario, jeśli naprawdę uważasz, że posiadanie broni nie czyni nas bezpieczniejszymi, powinnaś jak najszybciej zażądać rozbrojenia swoich ciężko uzbrojonych ochroniarzy!". Doniek jak zwykle zaorał. Celnie i bez pardonu.

Rzuciłbym jeszcze kilka argumentów, które dobitnie wykazałaby, że powszechny dostęp do broni jest czymś naturalnym, potrzebnym i - przede wszystkim - zwiększającym poziom bezpieczeństwa obywateli. Ale wiecie, jak jest. Juwenalia za pasem, to i sił, i trzeźwych umysłów brak. Ufam jednak swoim siłom i wierzę, że kolejny post pojawi się rychło. Tymczasem, na sam koniec zostawiam was ze świetnym jak zawsze Wojtkiem Cejrowskim, który w mistrzowski sposób dowodzi, że broń powinna być dostępna dla wszystkich.

A ja zwijam, bo na Tekach zaraz zaczynają koncerty....










poniedziałek, 21 grudnia 2015

"Ojciec w ORMO, synek w KOD-zie, demokracja zawsze w modzie..."


Nie pierwszy to już raz wydarzenia ostatnich dni zmuszają mój umysł do opróżnienia go z nadmiaru różnorakich myśli natury moralno - filozoficznej. Mówiąc prościej: Muszę coś napisać, bo mi łeb rozerwie. Dobra, może nie jest aż tak źle, niemniej jednak kiedy twoje własne palce zaczynają do ciebie mówić "daj nam postukać w tą klawiaturę, no daj!" to znaczy, że coś się dzieje.

Dziś na tapecie znany i lubiany jak Polska długa i szeroka temat tzw. obrońców demokracji, z pewnym tuskopodobnym banksterem na czele. Trudno właściwie zarzucić w tym momencie inną problematyką. Gdzie się nie obrócisz, wszędzie panoszą się zamozwańczy krzewicielie jedynego słusznego ustroju, walczący o przywrócenie porządku, równowagi i zlikwidowanie społecznej degrengolady rozpętanej po wygraniu wyborów przez partię jednego z tych, co to próbowali podjebać kiedyś księżyc. Przynajmniej tak mówią w telewizorach.

Ci jednak, którzy używają zasobów swojego mózgu do czegoś więcej niż tylko wyczuwania okazji do zaspokojenia pewnych potrzeb fizjologicznych z płcią przeciwną dawno zdążyli już skiminić, że wierzyć w telewizory to jak wierzyć w latającego potwora spaghetti (aczkolwiek liczba pastafarian relatywnie nie jest znowuż aż tak mała). Co mają jednak powiedzieć ci, którzy głównie z tego rodzaju przekazów medialnych czerpią swoje źródło wiedzy o świecie? Włączają TVN-y, Jedynki, Dwójki i nie wiadomo co jeszcze, wszędzie tylko "Won od trybunału!", "Obronimy demokrację" albo "Rządamy godnego życia!". Czekamy, aż zaczną pokazywać "Banskter na prezydenta!" czy coś.

O ile jednak wszyscy krzyczą na ile gardło pozwoli, to nikt nie chce wyjaśniać, o co tak naprawdę idzie. Bo chyba nie o ten cały trybunał? Telewizory prawią, iż dyktatorskie pisiory zagrabiły sobie tę instytucję, dokonując swoistego zamachu stanu, pogwałcenia demokracji i Bóg wie czego jeszcze. Tymczasem jednak telewizory milczały, kiedy czerwcu tegoż roku miłościwie nam jeszcze panująca partia mająca czelność zwać siebie obywatelską dokonała równie ciekawego precedensu, bezprawnie dokoptowując do rzeczonego trybunału dwóch nowych ludzisk. Gnoje wyczuwały, iż kolejne wybory raczej nie będą dla nich, toteż musiały se jakąś furtkę zostawić. Ale Andrzejek się wycwanił i ślubowania nie przyjął... do czego, wedle konstytucji, miał z resztą pełne prawo. A pisiory, w zgodzie z zasadami jedynego słusznego ustroju sytuację wykorzystały. I tyle... Wiecie, zgodzić się trzeba, iż obydwie wyżej wspomniane sytuacje stanowiły pewnego rodzaju zamach. Dlaczego jednak trąbić tylko o jednej? A no dlatego, żeby otępić wnerwiony nieudolnością platformerskich rządów lud... i przekabacić do przejścia na stronę platformersów 2.0.

Zanim zaczniecie czytać dalej, luknijta w ten filmik:



 Wertuję właśnie słownik języka polskiego. Stwierdzam, iż strasznie on ubogi... W każdym razie brakuje mu słów, aby stosownie określić to, co dzieje się własnie na scenie politycznej i - przede wszystkim - w mediach. Pamiętacie, co mówił Lepper, zanim go wykończyli? Nieważne, co by się nie działo i kto by nie rządził, Balcerowicz jest zawsze. Pomińmy jednak teraz dywagacje na temat obecnej - jak słyszeliście wyżej - kontrolowanej przebudowy (Z resztą co to za przebudowa. To tak samo, jakbyś wziął kasę za wybudowanie domu, postawił wadliwą konstrukcję, poczym - gdy zaczęła się chwiać - zburzył ją i znowu postawił wadliwą, w dodatku z tych samych cegieł.), a skupmy się na tych wszystkich rzeczach, o które tak zaciekle walczą zwolennicy rżnięcia na scenie w publicznych teatrach za pieniądze podatnika.

At first, demokracja. Ci, którzy choć trochę znają moją naturę i poglądy wiedzą, iż o idiotyźmie rzeczonego ustroju mógłbym napisać pięć doktoratów na sześciu uniwersytetach. Nie o tym jednak chciałbym dziś rzec... Jakiś czas temu przeczytałem wypowiedź p. Stanisława Michalkiewcza (na 99% był to on, aczkolwiek głowy nie dam. Wiecie. Studia. Ciężko dać głowę o cokolwiek.), który porównał walkę sławetnego Komitetu Obrony Demokracji do komunistycznej propagandy wmawiającej ludowi iż to socjalizm stanowi jedyny słuszny porządek świata. Kurna, trudno facetowi nie przyznać racji. Załóżmy nawet, że - tfu - demokracja jest w porządku. W takim razie po co jej bronić? Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą nadążyć za sensem postawionego pytania. Spróbuję wyjaśnić najprościej, jak umiem. Związek. Jesteś sobie z drugą osobą, kochacie się i nagle coś zaczyna się psuć. Bo twoja druga połówka zobaczyła cię, jak wstawiony w trzy i trochę rewolucjonizowałeś podejście do tanecznej sztuki w lokalnej tancbudzie, wymieniąjąc naddatki śliny z jakąś laską. Jeśli naprawdę tę swoją połówkę kochasz, to następnego dnia - mimo kaca jak stąd do Pekinu - wstajesz i idziesz o nią walczyć. Przeczytaliście? WALCZYĆ. Nie idziesz jej bronić, nie idziesz nawet bronić swego związku. Idziesz WALCZYĆ. A nie da się walczyć o coś, co masz. Jeśli robisz powstanie, to nie robisz go po to, żeby bronić utraconej suwerenności, tylko po to, żeby o tę suwerenność walczyć. Dobra, ale nie brnijmy dalej w te przykłady, bo zaraz zaczniemy się odwoływać do wpływu Kartezjusza na zmianę paradygmatu filozofii czy coś. Rzecz w gruncie rzeczy (Pewnie jest tu ktoś, kto nigdy nie czytał moich wypocin. Zaznaczam więc, że podwójne użycie wyrażenia "rzecz" było ze wschech miar celowe) ma się bardzo prosto. Parę tysięcy ludzi (bo więcej ich tam chyba nie było) przeszło ulicami Warszawy nawołując do obrony demokracji. Ponieważ ich zdaniem coś zaczęło się psuć. Jak w związku. Wredne pisiory zaplanowały zmyślnie rozkminiony (hm, to chyba też podpada pod pleonazm, aczkolwiek wątpię, czy autor deifinicji tego słowa uwzględnił w nim młodzieżową nowomowę) zamach stanu. Ale jak platforma cichaczem dobierała się do trybunału, wszyscy milczeli... Pamiętacie, jak to bywało pierwiej na podwórkach? Gdy jeden z drugim stwierdził, że trzeciemu z czwartym należy się wpierdziel, bo piąty powiedział, że trzeci pierwszemu wyrwał pannę? Jeśli brałeś udział w podobnym procederze, to najpewniej broniłeś kumpli. Czytasz? KUMPLI. Nie broniłeś wrogów, tylko ich atakowałeś, a broniłeś swoich ziomków. Jeśli więc JE Rysiek nazwiskiem Petru nawołuje do obrony demokracji, suwerenności czy Bóg wie czego jeszcze, nie robi tego bezinteresownie... To wynika z prostej logiki myślenia. Za komuny też robili pochody w obronie socjalizmu.

Nie mówiąc już o tym, że ich sposób rozkminiania świata sprowadza się tylko i wyłącznie do stwierdzenia, że bronią rzeczonego ustroju. Żadnej głębszej filozofii, światopoglądu, zastanowienia... Dwadzieścia sześć lat temu powiedzieli, że demokracja jest dobra, to znaczy, że tak jest.

Wiecie, chętnie napisałbym też parę słów o głównym udziałowcu całego zamieszania, jakim niewątpliwie jest w/w Rychu i jego nowoczesna. Niestety, doszło dziś do sprzątania naszego modułu w akademiku. Nieliczni wiedzą, iż nigdy nie sprzątamy sami. I nigdy nie robimy tego o suchym pysku...

Na koniec, co by poprawić zszargane Nowoczesnością. nastroje zarzucam akustyczną wersję jednego z największych hitów Manowar. Nie ma to jak nastrojowa, patetyczna heavy ballada... a ta chłopakom wyszła kiedyś po mistrzowsku. W nowszej wersji brzmi jeszcze smaczniej.





niedziela, 15 listopada 2015

Muzułmanie, zamachy i lewackie bełkoty

Plany uruchomienia nowego bloga ( tak, tego! ) i wyniesienia go do rangi najbardziej zdroworozsądkowej strony roku padły, zanim zdążyły zakiełkować. Cholera, nawet skorupki nie opuściły. Patrząc jednak na to wszystko, co dzieje się na świecie stwierdzam, że największym grzechem z mej strony byłoby milczenie.  Czerwona niczym maki na Monte Cassino krew zalewa mnie od pierwszej rozdwojonej końcówki moich nieuczesanych kudłów aż po najmniejszy palec lewej stopy. Jak tu siedzę, a siedzę w domu na kanapie, oglądając "Polowanie na Hitlera" ( Próbują udowodnić, że Hitler jednak spierdzielił z Berlina, jednocześnie porównując działania nazistów z islamistami. Ciekawie zrobione. ) obwieszczam, iż będę pisał, przeprowadzał wywiady tak często, jak tylko się będzie dało, choćby kometa wielkości Saturna miała rąbnąć w Ziemię.

Na początek odrzućmy dywagacje na temat tego, czy darmowy podręcznik to zły albo tragiczny pomysł. Pewne sprawy zaszły zwyczajnie za daleko. Choć kwestią czasu było, kiedy do tego dojdzie... Myślę, że ciężko będzie teraz znaleźć kogoś, kto nie usłyszał o masakrze jaka dokonała się w stolicy Francji. Grupa ISLAMISTÓW ( hm, bloger nie ma funkcji podkreślania wyrazów dziesięciokrotnie. Jakby miał, to bym ostatni wyraz podkreślił dziesięć razy i wkurzał się, że nie ma funkcji dwudziestokrotnego podkreślenia. ) wymordowała ponad 150 ( dane wszędzie podają inne ) niewinnych ludzi, w imię własnej, zbrodniczej ideologii. To są FAKTY ( nie, nie te na TVN-ie, tfu! ), z którymi nie należy polemizować. Zanim jednak zagłębimy się w rozbudowane filozoficzne wywody i głębokie historyczno-społeczno-polityczne analizy, spójrzmy, co na to mówią przedstawiciele lewicy. Na początek największy ostatnio gwiazdor lewej flanki, Sz.P Adrian Zandberg i jego wpis na facebooku:


Zbrodnie w Paryżu i Bejrucie - a to tylko plon ostatnich dni - pokazują przed jakim barbarzyństwem uciekają uchodźcy z Bliskiego Wschodu. Nie mam wątpliwości, że Francja - jak zapowiedział przed chwilą prezydent Hollande - schwyta i ukarze winnych tego bestialstwa.
Terroryści są zbyt słabi, by zniszczyć naszą cywilizację, opartą na poszanowaniu praw człowieka i pokojowym współżyciu różnych kultur. Mogą zwyciężyć tylko wtedy, jeśli połkniemy przynętę i - jak oni - zaczniemy nienawidzić niewinnych ludzi tylko dlatego, że są inni.

Wróćmy teraz na chwilę do - lubianych bądź nie - lekcyj polskiego z czasów, kiedy mieliśmy wizje, marzenia i wierzyliśmy że ten pierwszy milion leży na ulicy, a nie na pieprzonych studiach. Uznajmy plwociny pana Zandberga za przykład wybitnie skonstruowanej krótkiej formy literackiej i zabawmy się w jej analizę. W pierwszym zdaniu autor stosuje ciekawy zabieg, mający na celu wypranie mózgów co bardziej tępym odbiorcom jego twórczości. Pisarz zręcznie manipuluje znanym mu słownictwem, chcąc wywołać podziw wśród zidiociałej gawiedzi, jednocześnie narażając się na jawny śmiech tej inteligentniejszej. Mówi, że imigranci uciekają ze wschodu po to, żeby się u nas schronić i nie doświadczać tego, co zdarzyło się właśnie u nas. Mistrzowskie zagranie. Tysiące uchodźców ucieka przed zamachami i terroryzmem, biorąc ze sobą zamachowców i terrorystów. Geniusz! Idźmy dalej. W kolejnej części swojego wiekopomnego dzieła pisarz wyraża przekonanie, iż winni Paryskiej zbrodni zostaną ukarani, bo prezydent tak powiedział. Dostrzec możemy tu swego rodzaju metaforę, wszak wiadomo przecież, że większość terrorystów popełniła samobójstwo w momencie zamachu, śliniąc się na myśl o swoich dziewicach. Nie będzie więc nawet kogo karać. A jeśli już kogoś złapią... Popierana przez autora Unia Europejska ( wyczytać możemy to w jego życiorysie, dostępnym na komuniscimarksisciiwszelkieinnelewactwo.com ) na to nie pozwoli. Nie. Będziemy musieli pokazać swoje poszanowanie dla godności i życia drugiej osoby, zamykając terrorystów w luksusowych więzieniach z posiłkami trzy razy dziennie i plazmowym telewizorem, skąd co wieczór będą oglądać swoich islamskich braci i tarzać ze śmiechu na widok działań Europejskich włodarzy. Cudowna metafora. Bardzo poetycka. W kolejnej, najważniejszej chyba części swej literackiej kompozycji Zandberg podkreśla słabość terrorystów. Proszę spojrzeć, do jak dalece idących wniosków posunął się tutaj pisarz. Zaznaczył, iż zamachowcy nie mają szans w starciu z pozbawionym legalnego dostępu do broni społeczeństwem, w którym zabroniona jest również kara śmierci. Zaproponował ze wszech miar innowacyjne rozwiązanie zaistniałego problemu. Nie możemy nienawidzić islamistów dlatego, że są inni. Musimy się z nimi zbratać. Tylko wtedy ich pokonamy. Jak Boga kocham, Dostojewski z Kingiem wymiękają niczym penis po nocy z Sashą Grey ( Pierwszy raz zdarzyło mi się równie ordynarne porównanie. Wkurzony jednak jestem i powiem, że nawet je lubię. ).

No dobra, ale może to tylko panu Zandbergowi padło na ten brodaty Marksistowski łeb. Co tam u Szumiego ( dla niezorientowanych, nie o znakomitego kierowcę Formuły 1 tu idzie, a towarzysza Piotra Szumlewicza )?

 Największym wrogiem terrorystów jest otwarte, wielokulturowe państwo opiekuńcze. Względem niego są oni po prostu bandą psychopatów. Ksenofobiczni nacjonaliści, którzy brutalnie atakują uchodźców, są dzisiaj jedynym strategicznym sojusznikiem ISIS.

Aha, czyli... Dobra, nie mam już nawet siły na opisywanie obłąkańczych, schizofrenicznych bełkotów tego lewackiego oszołoma. Jeśli przyjmiemy więcej terrorystów, to terroryści będą się nas bać. Największymi sojusznikami terrorystów są ci, którzy chcą tych terrorystów zajebać. No nie, idę po jakąś melisę czy inny nervosol, bo zaraz mi aorta pęknie.

Dobra, wróciłem. Zrobiłem sobie przy okazji kanapki z szynką wieprzową ( Tak. Dobrze myślicie. To miało być śmieszne. ). Wyłapaliśmy idiotyzmy lewackich pustosłowi. Uznajmy, że lekcja polskiego już się skończyła. Teraz idziemy na historię. Dziś w programie zajęć kilka dat i faktów z różnorakich okresów w dziejach świata.

Rok 721 - książę Akwitanii Odon Wielki w bitwie pod Tuluzą daje sromotnego łupnia hulającym po półwyspie Iberyjskim Arabom, dowodzonym przez gubernatora al-Chaunaliego.

Rok 732 - Ciapiaty lud nie zrozumiał aluzji i dalej próbował ekspansji na Europę. Wkurzony do granic możliwości frankijski majordom Karol Młot, po uprzednim zaprzęgnięciu do pomocy wspomnianego wyżej Odona ostatecznie wyjaśnia sytuację pod Poitiers, dobitnie i konkretnie dając do zrozumienia gdzie Europa ma muzułmańską kulturę.

1571 - Muzułmańska chuć, po długiej stagnacji ekspansyjnej do jakiej doprowadził 800 lat wcześniej Karol Młot od pewnego czasu ponownie zaczęła panoszyć się w Europie. Doszło do tego, iż - dokładnie tak jak i dziś! - muzułmanie ogłosili, że bezpardonowo uderzą w Watykan, brutalnie zamordują papieża, po czym wywieszą tam swoją flagę z półksiężycem i obwieszczą się panami Europy. Ówczesny papież Pius V, widząc, co się dzieje, postanowił nie czekać aż ciapiaci wybiją chrześcijan, tylko przeszedł do ofensywy. Ufny we wstawiennictwo Maryi, matki Chrystusa, skrzyknął kilka księstw na czele z Hiszpanią i doprowadził do utworzenia tzw. Ligi Świętych, która miała bronić dostępu do strategicznego punktu, jakim była Famagusta ( miasto na Cyprze ). Ostatecznie bitwa rozegrała się na morzu, pod miejscowością Lepanto. Mająca więcej statków armia muzułmańska po raz kolejny dostała sromotnego łupnia, tracąc wielu znakomitych żołnierzy. Co prawda Europa nie wykorzystała potencjału tego tryumfu, niemniej jednak zwycięstwo było ze wszech miar okazałe. Zarówno papież, jak i żołnierze przypisywali je wstawiennictwu Najświętszej Maryi Panny. "Non virtus, non arma, non duces, sed Mariae Rosiae victores nos fecit" - jak pisali potem Wenecjanie. Co tłumaczy się jako: „Nie odwaga, nie broń, nie dowódcy, ale Maria różańcowa dała nam zwycięstwo”.

1673 - Na przestrzeni kolejnych stu lat Turcy rozochocili się jeszcze bardziej, realnie zagrażając Europie. Przyszli nawet do Polski, ty. Niestety, trafili na lud silny i wnerwiony nieudolnością tchórzliwego Miśka Korybuta z rodu Wiśniowieckich. Pewni siebie stanęli pod Chocimiem, gdzie dysponujący kilkunastoma chorągwiami jednej z najlepszych armii w historii Europy i świata, to jest husarii Janek Sobieski dał im... jak myślicie, co? A no tak! Sromotnego łupnia! Mimo iż znów miał do dyspozycji mniej ludu niż przeciwnik.

1683 - Czy tę datę trzeba komentować? Wspaniałe, wiekopomne, niezapomniane ( mógłbym tak z tysiąc epitetów jeszcze walnąć ) zwycięstwo Europy pod Wiedniem, gdzie majestatyczna polska husaria rozgromiła kebabów, ratując stary kontynent. I tyle.

Dobra, koniec tych suchych faktów. Spójrzmy, jak to się ma do dzisiaj. Kiedyś, jak muzułmanin jeden z drugim najeżdżał na Europę, to Europa go z niej wypierdzielała. Teraz, kiedy muzułmanin idzie ulicami Paryża i morduje 150 osób to oni mówią, że trzeba ich ściągać więcej, żeby ich przed nimi ratować. Nie, drodzy moi, to nie jest kabaret. To jest nie dająca się pojąć współczesność.  

A co robimy w tej sytuacji my, zbulwersowani, wystraszeni i zniesmaczeni prości ludzie? Jak ostatni idioci zmieniamy facebookowe profilowe zdjęcia na kolor flagi francuskiej święcie wierząc że to wybije wszystkich muzułmanów i dzięki temu na świecie zapanuje pokój! A gdzieście byli z polskimi flagami na 11 listopada?! Powinnyśmy domagać się publicznych przeprosin za całe to zło od tych wszystkich Unio Europejskich merów, którzy doprowadzili do sprowadzenia muzułmańskich uchodźców do Europy i którzy optowali za słusznością za polityki multi-kulti. Macie teraz swoją zasraną wielokulturowość! A tych wszystkich terrorystów, których złapano, należy przykładnie przywiązać do pali, postawić przed kamerą nadająca live w każdej telewizji świata, po czym każdemu z nich uciąć palce, powoli obedrzeć skórę, następnie uciąć głowy i zapowiedzieć że jeśli komukolwiek przyszłoby do głowy zrobienie podobnej rzeczy jak w Paryżu, umrze jeszcze gorszą śmiercią.

W następnym poście postaram się odnieść do przyczyn obecnej sytuacji w Europie, skutków działań USA na Bliskim Wschodzie, wpływie Rosji, działaniom Unii Europejskiej itd., itp,. Zobaczym, jak wyjdzie. Tymczasem - nie bójta się! Obroniliśmy chrześcijańską tradycję Europy kiedyś, obronimy i dziś. A co.







wtorek, 28 lipca 2015

Podręcznikowy problem

Heyo, panie i panowie, chłopcy i dziewczęta! Część co bardziej zapalczywych bywalców blogowych salonów kojarzyć mnie może z czasów, kiedy to bawiłem się w spisywanie swojej nonkonformistycznej nastoletniej egzystencji, tudzież wywoływanie studniówkowych skandali z prawicowymi ugrupowaniami w tle. I całkiem słusznie. Wiecie, czego się spodziewać. Dla tych jednak, którzy z moją osobą mają do czynienia po raz pierwszy, ostrzegam, że nie będzie łatwo. Pokręcone, niezrozumiałe opisy, rozbudowane, pozbawione krzty sensu metafory i nagminnie stosowane nowoczesne słowotwórstwo to tylko część z rzeczy, które znajdą się tu na porządku dziennym ( O, spójrzcie na przykład na końcówkę poprzedniego zdania. Dobra, w każdym razie można by je lepiej zapisać. ). Mimo wszystko jednak, w porównaniu do "Dziennika Młodego Metalowca" ( Tych parszywych ignorantów, którzy nie wiedzą, o czym mowa odsyłam do www.inwazjarocka.blogspot.com ) sprawy na tym blogu sprawować ( Czy dopisać muszę, że było to zamierzone? ) się będą nieco inaczej. Co prawda nadal znajdziecie tu sarkazm, dystans do podejmowanych tematów jak również mój słynny, ze wszech miar inteligentny humor ( "Marian! Wyłączamy tego bloga. Ten kretyn znowu robi z siebie Narcyza!" ), niemniej jednak czasem pewne rzeczy wymagać będą poważniejszych tonów. Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie. Powiedzmy sobie tylko jedno: Niezależnie od tego, w jaki sposób to wszystko będzie wyglądać cel jest jasny: Propagowanie zdroworozsądkowych, promujących wolność i sprawiedliwość myśli. Po prostu.

Na pierwszy ogień postanowiłem uderzyć w temat dosyć gorący, przynajmniej dla tych, których pociechy nie zdążyły jeszcze opuścić szkolnych murów i nie zaczęły tonąć w bagnie gównianej dorosłości ( Serio, dzieciaki, dorosłość wcale nie jest taka fajna, jak się wydaje. I mówi to wam koleś, który w niektórych Stanach w USA uchodzi za osobnika niepełnoletniego ). Darmowy podręcznik szkolny. Cholera, świetna inicjatywa! Wspaniała ulga dla rodzinnego budżetu. Już nie będzie się trzeba martwić, skąd wziąć pieniądze na te wszystkie książki! Ci mniej zamożni będą teraz ze łzami w oczach patrzeć, jak ich dzieci w końcu ślęczą nad pięknymi, nowymi podręcznikami, a nie nad jakąś używaną makulaturą. Cud, miód i orzeszki po prostu. No, pośmialiśmy się, czas zejść na ziemię.

Zastanówmy się najpierw, skąd się taki podręcznik wziął. Bingo! Ktoś go musiał stworzyć. Ściślej, musiało go stworzyć całe grono osób: graficy, introligatorzy, korektorzy, redaktorzy, autorzy, ludzie odpowiedzialni za skład publikacji i od cholery innych osobników. Jak dotąd, kiedy podręcznikowy rynek w Polsce mieliśmy względnie wolny ( bo kretyńsko horrendalne podatki i stosy bezsensownej papierkowej roboty delikatnie mówiąc nadszarpują nieco nasz wizerunek jako kraju wolnorynkowego ), ci wszyscy wyżej wymieni ludzie mieli za co żyć. Monopolizując segment szkolnych elementarzy najzwyczajniej sprawiamy, że wszyscy wylatują na bruk. No bo przecież jeśli podręcznik ma być jeden, to i jednego autora ( w porywach do dwóch ) będzie potrzeba, a nie pięćdziesięciu. Co, myślicie, że bredzę? Patrzajta, oto fragment jednego z artykułów opublikowanych na www.se.pl

O złej sytuacji w firmie ( WSiP - przyp. finian ) i zwolnieniach grupowych poinformował PAP rzecznik Jarosław Matuszewski:
„W związku z przewidywanymi efektami wprowadzenia nowego prawa, elementem procesu restrukturyzacji WSiP musi być redukcja zatrudnienia, polegająca na zwolnieniach grupowych” - oświadczył.

Prezes WSiP Jerzy Garlicki odniósł się do procesu grupowych zwolnień w firmie: „Ta decyzja jest smutną, rynkową koniecznością”. Zaznaczył też, że to dopiero początek trudnej sytuacji w wydawnictwach i masowych zwolnień ludzi w tej branży. Jak ocenił, pracę może stracić nawet kilka tysięcy osób.
I co, łyso wam? Problem masowych zwolnień nie dotyczy tylko pracowników wydawnictw. Dotyczy to również CAŁYCH pomniejszych wydawnictw, jak również sporej ilości księgarni które dotąd utrzymywały się ze sprzedaży podręczników. 
Przeczytałem jednak argument, że mnie - jako rodzica, który staje na głowie aby sensownie dopiąć rodzinny budżet - nie powinna obchodzić czyjaś krzywda. Sam przecież doświadczałem takiej krzywdy przez wiele lat, gdy musiałem kupować podręczniki  za bajońskie sumy. Co prawda miałem pracę, miałem za co utrzymać rodzinę, ale za dużo kasy szło na te wszystkie elementarze. Cóż, powiedzmy, że jestem ohydnym sku*wielem i uznaję ten argument za sensowny. Okey, jesteśmy odciążeni finansowo, fajno. Otóż błąd. Kolejny, durny, pozbawiony choćby krzty najprostszej ludzkiej logiki błąd. 
Aby ten podręcznik mógł powstać - jak wspomniałem wyżej - ktoś musiał go zrobić. Ci ktosie, jako że nie są ktosiami - wolontariuszami musieli również otrzymać stosowne wynagrodzenie za wyprodukowanie i wydanie tego wszystkiego. Kto im za to płaci? No pewno, nasza kochana władza. Rząd podał, że na darmowe podręczniki przeznaczy 3,8 mld z budżetu. Pozwólcie teraz, że w tym miejscu zapuszczę nieco łopatologiczny tok wykładania myśli, co by najciężej kapujące mózgownice mogły zań nadążyć. Rząd - jak to rząd - nie posiada ŻADNYCH własnych pieniędzy. No bo niby skąd ? Wszystko, co znajduje się w budżecie pobierane jest tego, co zarobiliśmy MY. W podatkach. Każda inwestycja finansowana jest z naszych pieniędzy. Z podręcznikami jest podobnie. Zauważmy jednak, że stworzenie bezpłatnego podręcznika jest kolejnym WYDATKIEM, na który potrzeba DODATKOWEJ forsy ( bo nie podejrzewam, aby budżet ministerstwa oświaty nagle zwiększył się o 3,8 mld, albo też żeby od początku była tam klauzula o wyskoczeniu ni stąd, ni zowąd z inicjatywą darmowych elementarzy ) Mamy dwa rozwiązania:
a) - Zwiększyć podatki.
b) - Pomniejszyć lub zlikwidować budżet na coś innego.
 Pierwsze rozwiązanie wydaje się być raczej abstrakcyjne, bo podejrzewam że lud mógłby się poważnie oburzyć na zaistniałą sytuację. Z drugiej strony jeśli opłata klimatyczna nie wywołała zamieszek w kraju, to lemingoza pewnie i podatek od darmowych podręczników by łyknęła. Ostatecznie jednak bardziej skłaniałbym się ku rozwiązaniu drugiemu. Jedna dziura w drodze mniej czy więcej, jeden Tiger w armii mniej czy więcej, kogo to obchodzi. Grunt, że mamy "darmowe" podręczniki i kilka tysięcy ludzi na zwolnieniach.
Idźmy dalej. Porzućmy problemy gospodarcze, a skupmy się bardziej na problemach przyziemnych, dotyczących samych zainteresowanych - acz nieświadomych raczej zaistniałego rabanu - czyli uczniów. Wiecie, ja tam tego podręcznika nie czytałem, więc nie wiem, jak wygląda. Jeśli jednak 90% ankietowanych nauczycieli w Łodzi stwierdziło, że pogarsza on podstawę programową, doprowadzając do zmniejszenia jakości poziomu nauczania i absurdów w rodzaju przerabiania bożonarodzeniowych czytanek na wiosnę ( według programu, którego musi się trzymać nauczyciel tak to wypada ), to ja dziękuję za pączki. Z resztą trudno się dziwić. Podejrzewam, że wiele wydawnictw startowało do tego, aby to ono mogło wydać darmowe podręczniki, wygrało jednak te, które najwięcej dało w łapę. Albo które miało najwięcej znajomości. Hajs się zgadza, to nie ma po co się wysilać nad sensownym kształtowaniem umysłów młodych pokoleń...

Na sam koniec chciałbym jeszcze powrócić do tych ludzisk - a podejrzewam, że wciąż takowi tu są - którzy uparcie obstają za aspektem finansowym i rzekomą "darmochą". Ci ludzie twierdzą również ( "bo tak im powiedzieli w telewizji" ), że szkoły będą sobie mogły wybrać podręcznik, a nie obstawać przy tym, który proponuje rząd. Mają rację. Z tą tylko różnicą, że ten elementarz nie będzie już finansowany z budżetu rządu, ale budżetu gminy, ewentualnie szkoły ( pamiętajmy - podręcznik ma być "darmowy" dla rodziców, niekoniecznie dla placówki ). Wiecie, nie wiem jak tam u was, ale mnie się wydaje, że mając przed sobą perspektywę uszczuplenia budżetu w kontekście podręczników - na które przecież nie trzeba nic wydawać - albo tygodnia na Karaibach dla burmistrza, gmina wybierze to drugie. 

 Podsumowując - jakby ktoś jeszcze nie skumał - "darmowy" podręcznik to jeden wielki idiotyzm. I tak zapłacimy za niego w podatkach, a przez takie durne inicjatywy pracę straci kilka tysięcy osób. Nie wspominając o tych wszystkich sfrustrowanych nauczycielach, którzy słusznie oburzają się na spadek jakości nauczania. Syf, panie, i demagogia...

P.S. W przygotowaniu kanał na yt, gdzie prawdopodobnie będą się pojawiać pogawędki z mniej lub bardziej znanymi przedstawicielami politycznej areny. Zobaczym, jak pyknie. Aha, no i przydałoby się wyjaśnienie, czemuż to metal polityczny, a nie dyskotekowy na przykład. Głównie, że większą część mojej płytoteki zajmują tego rodzaju kawałki: 


Jeśli zaś idzie o szatę graficzną bloga, to cały czas poprawiam, więc spoko trąbka, będzie się jeszcze trochę rzeczy zmieniać. Dobrej nocy!